Znowu błądzenie po nieznajomych ulicach. powstańcze posterunki, życzliwie wskazujące drogę. Jakieś auto z wydętym niby żagiel trójkolorowym sztandarem. Dwaj młodzi oficerowie, odprowadzający nas prawie do celu. i wreszcie – wielki, pusty, ciemny plac przed kopulastym masywem parlamentu. Obchodzimy go ze wszystkich stron, szukając wejścia.
[...]
Teraz główne wejście jest zamknięte i głuche. Żadnego innego też nie potrafimy znaleźć. Gotowiśmy już zrezygnować, kiedy cicho podjeżdża jakieś auto. Krzysztof dopada drzwiczek i po francusku zaczyna tłumaczyć siedzącemu obok szofera pasażerowi, że jesteśmy polskimi dziennikarzami i chcemy się dostać do parlamentu, aby porozmawiać z kimś z członków rządu. Pasażer – niewysoki, młodo wyglądający brunet – uśmiecha się:
– Par exemple, avec moi?
I po chwili jesteśmy w parlamencie.
Nasz rozmówca nazywa się Géza Losonczy. Jest znanym działaczem lewicy komunistycznej, przez szereg lat odsuwanym i prześladowanym. Ministrem stanu i członkiem ścisłego gabinetu został dopiero dzisiaj. [...] Dość długo błądzimy razem z nim po mrocznych korytarzach, pełnych purpury i secesyjnych złoceń. Jest coś niesamowitego i groteskowego zarazem w tym opuszczonym przez ludzi cesarsko-królewskim przepychu. Słabo pełgające kandelabry rozsnuwają widmowe cienie. Dywany tłumią nasze kroki. Wydaje się, że kiedy odwrócę głowę, dojrzę kogoś bezszelestnie stąpającego za nami. Człowieka? Historię?
Ale oto duży, oświetlony pokój, pełen tytoniowego dymu. Tutaj oraz w dwu przyległych gabinetach pracują członkowie rządu, a wraz z nimi – kilku literatów i dziennikarzy. Do pokoju ciągle ktoś wchodzi, nie prężący się na baczność żołnierze, robotnicy z wypisanymi na kartkach z zeszytu postulatami, nieogoleni studenci. Nikt nie sprawdza przepustek, nie mówi: „zaraz was zamelduję”, każdy zmierza prosto do tego, z kim chciał rozmawiać. Rozmowy toczą się na stojąco, pośrodku pokoju i we wszystkich jego kątach. Ktoś telefonuje, ktoś oparł się o parapet i dużymi, nerwowymi literami zapisuje kartki notesu. [...]
Nasz wywiad jest chaotyczny i nie ma w nim ciągłości. Coraz to zjawiają się nowi rozmówcy, poprzednich odwołuje ktoś do innych zajęć. Rozmawiamy o wszystkim: o charakterze węgierskiej rewolucji, o krystalizującym się programie rządu jedności narodowej, o postulatach komitetów rewolucyjnych, o perspektywie na najbliższe godziny i dni.
Budapeszt, 30 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.